Home / BLOG / Czy terapeuci powinni zwrócić uwagę na emocje rodzica dziecka z niepełnosprawnościami?

Czy terapeuci powinni zwrócić uwagę na emocje rodzica dziecka z niepełnosprawnościami?

emocje rodzica OzN

 

W krótkim życiu Julki odwiedziliśmy już kilkunastu, jak nie kilkudziesięciu terapeutów różnych specjalności. Mieliśmy to szczęście, że każdy był bardzo zaangażowany w swoją pracę, którą wykonywał z pasją, wykazywał się cierpliwością i chciał jak najlepiej dobrać metodę pracy do potrzeb Julii. Ale czy każdy zwracał uwagę na nas – rodziców? Na nasze emocje? Możliwości?

Na pewno każdy z nich mógł się pochwalić wieloma szkoleniami, kursami. Wśród wielu certyfikatów dumnie wiszących na ścianach przychodni, brakowało jednak jednego – ukończenia kursu: “Jakie emocje towarzyszą rodzicom w gabinecie terapeutycznymi?” Chyba nawet takich kursów nie ma, ale myślę, że z czasem się pojawią na rynku szkoleniowym.

Dziś coraz głośniej mówi się, że rodzic OzN to nadal CZŁOWIEK. Nie cyborg pozbawiony uczuć i heros z nadludzkimi siłami. On także nosi w sobie emocje, ma swoje uczucia, swoje słabości, on także bywa zmęczony, przebodźcowany, doskwiera mu  poczucie bezsilności, bezradności. On musi odpocząć, mieć chwile kiedy nie musi intensywnie myśleć i może nic nie robić. Musi i koniec kropka!

Rodzic OzN, który staje na progu gabinetu, przedszkola czy sklepu często jest w żałobie po stracie zdrowego dziecka. Tylko ta żałoba nie jest wyrażona czarnym strojem czy zapowiedziana światu klepsydrą. Dlatego otoczenie nie ma o niej pojęcia. Sam rodzic nie ma o niej pojęcia. Ta żałoba jest w czterech ścianach domu i w środku człowieka. Ta żałoba wymaga przepracowania. Przepracowanie żałoby wymaga czasu i wsparcia z zewnątrz. A przecież dziecka się nie zahibernuje do momentu wyjścia z żałoby, żeby móc ze spokojnym sercem i otwartą głową – działać.

Otoczenie wręcz wymaga działania już, teraz,  natychmiast niezależnie od okoliczności. Mamy mieć niespożyte pokłady energii do działania, mamy szukać, rozwiązywać problemy, no i oczywiście „normalnie” żyć: prać, sprzątać, gotować, robić zakupy i pracować. Oczywiście, jeszcze wizyty u lekarzy i terapie.

A gdzie przestrzeń na emocje, które mogą być skrajnie różne?

Terapeuci w teorii zazwyczaj chcą dobrze. Powinni mieć na uwadze,
że za uśmiechem rodzica może być rozbicie wewnętrzne, wewnętrzny krzyk, ból, bezradność. Twarz może mówić: „daję radę”, „jest dobrze”, a emocje będą szukały ujścia, ale nie mają na to przestrzeni.

Może to, że dziś rodzic wstał, ogarnął dziecko i przywiózł je na zajęcia było dla niego wysiłkiem jak wspięcie się na Mount Everest? A może rodzic każdego wieczora zadaje sobie pytanie – czy będę w stanie rano wstać i walczyć od nowa?

Mówi się nam przecież, że terapia ma sens i najwięcej pozytywnych zmian przyniesie, kiedy będzie kontynuowana w domu, dzień w dzień. Wszystko brzmi logicznie. Ale czy to wszystko brzmi realnie? Na jak długo rodzicom wystarczy sił na bieg w takim kołowrotku? To kondycja rodzica warunkuje skuteczność terapii. Kondycja fizyczna i emocjonalna.

I tu dochodzimy do sedna!

Terapeuto, nie wiesz, na jakim etapie żałoby jest rodzic stojący przed Tobą. Nie wiesz z jakich rezerw korzysta i czy czasem nie dotarł dziś na zajęcia już na oparach energii. Być może goni Cię czas i nie masz kiedy z tym rodzicem porozmawiać. Porozmawiać z nim o nim, bo przecież rodzic jest niezbędnym elementem terapii. Masz cel i chcesz go osiągnąć – chwała Ci za to, bo po to ten biedny rodzic do Ciebie przyszedł. Tylko przy najbliższej okazji spraw, by on przestał być NIEWIDZIALNY.

Może rodzic nie wykonuje ćwiczeń w domu, bo już ma dość blizn na rękach czy nogach?

Może w wielu tematach odpuszcza, bo napad agresji dziecka go wykańcza psychicznie bardziej jak sama diagnoza?

Może nie ma czasu, przestrzeni czy siły, by wieczorem jeszcze wykonywać serię ćwiczeń, masaży itd?

Może chciałby wyjść z tego gabinetu na te 45 minut i wypić spokojnie kawę? Druga okazja tego dnia już się nie trafi.

Oczywiście, każdy zdaje sobie sprawę, rodzic przede wszystkim, że w dłuższej perspektywie lepiej jak nie odpuści, jak będzie stanowczy, jak jeszcze zrobi jedną serię ćwiczeń itd. Ale my, rodzice OzN, często walczymy o przetrwanie tu i teraz. Walczymy o każdy kolejny dzień – dzień, w którym będziemy mieć siłę, by rano wstać (często po nieprzespanej nocy) i odgrywać swoją rolę od nowa.

Rodzic OzN często mierzy się z depresją, myślami samobójczymi – ale otoczenie tego nie wie. Bo skąd…? Przecież na zewnątrz jest silny, dzielnie pracuje nad każdym, najmniejszym postępem dziecka, przyjmuje diagnozę i robi co mu każą. A jak nie robi – to ma wyrzuty sumienia. Uważa się za niewystarczającego. Uważa się wręcz za złego rodzica.
Bo ulega słabości, bezsilności. Rodzic OzN to niekończące się skrajne emocje – radość z najmniejszego sukcesu dziecka kotłuje się w sercu ze smutkiem, żalem i złością na rzeczywistość.

Terapeuto – zapytaj rodzica czy jest w stanie włączyć się w terapię, w jakim zakresie? Jeżeli nie – dlaczego? Nie ma czasu, nie ma sił, nie chce walczyć z dzieckiem etc. Myślę, że w ostatecznym rozrachunku na dziecko gorzej wpłynie ciągłe musztrowanie, sprowadzanie każdej wspólnej aktywności do „terapii domowej”.  A już na pewno nie przyczyni się do budowania prawidłowej relacji rodzic-dziecko.

Dziecko na terapii jest 45 minut – ono się dostosuje, mimo początkowego buntu, ale dostosować go na kilka godzin dziennie siedem dni w tygodniu? To może być baaaardzo trudne.

Bardzo lubię jeździć z moją córką na zajęcia fizjoterapeutyczne, bo rehabilitantka pyta na początku co u nas, czy mam jakieś uwagi, coś mnie niepokoi, itd. Po czym pada magiczne zdanie, którego nie usłyszałam jeszcze nigdzie indziej: Julia bierzemy się do pracy, a mama idzie na korytarz ODPOCZĄĆ. Tak niewiele, kilka słów, a człowiek siada na fotelu pod gabinetem z ulgą. Siada i nie ma wyrzutów sumienia, że na chwilę zatopi się w książce, muzyce itp. bo ktoś dał mu znać, że ma prawo przez te 45 minut nie odhaczać kolejnych punktów checklisty – ma prawo do odpoczynku.

Popatrzmy na ten czas zajęć jak na poduszkę bezpieczeństwa. Te kilkanaście czy kilkadziesiąt minut oczekiwania na dziecko na korytarzu, może być jedynym momentem przez cały dzień, kiedy rodzic może wyłączyć tryb gotowości. Może to jest jedyna szansa, aby zrobił zakupy przez Internet, bo nie ma czasu by zrobić je stacjonarnie, a idzie zima i dziecko potrzebuje nowych butów?

Zdaję sobie sprawę, że niektóre terapie wymagają zaangażowania rodzica w trakcie zajęć. Ale może uda się zrobić kilka ćwiczeń na początku i zostawi się rodzica samemu sobie na choćby 20 minut?

Terapeuto zanim zlecisz listę zadań do domu – zapytaj czy rodzic da radę to zrobić? Czy ma kiedy to zrobić? Czy ma przestrzeń, żeby to zrobić? Czy czuje się na siłach?! Bo tak – może nie mieć sił do wykonywania listy ćwiczeń 3 razy dziennie.

A przecież dziecko nie ma tylko jednej terapii. Jak każdy terapeuta zada zajęcia od siebie to w sumie rodzicowi nie pozostaje nic innego jak rzucić wszystkim i zamienić się w terapeutę i od rana do wieczora: ćwiczyć, masować, udoskonalać, a w przerwie zajęć domowych wejść w rolę szofera, opiekuna i potem asystenta na zajęciach w poradni.

Rodzic dla dziecka zrobi wszystko, ale jakim kosztem? On będzie próbował te wszystkie zalecenia wdrażać w życie, ale pewnie kilka razy powinie mu się noga. I co wtedy? Czy usłyszy – nic się nie stało, może w tym tygodniu się uda? Czy może – ale jak nie będziecie ćwiczyć to moja praca nie ma sensu?

Pamiętaj, że od Twojego komentarza zależy bardzo dużo. Ta jedna odpowiedź może dodać skrzydeł, a może je podciąć i to na długo.

Tagi:

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *